W czasach kiedy badania pokazują, że narząd Jacobsona wykrywający feromony zanika nie mogąc przez fanpage’a wyczuć czy ktoś jest atrakcyjny czy nie, a hipokamp odpowiedzialny między innymi za wspomnienie żarliwych uniesień coraz częściej szwankuje z powodu przewlekłego stresu, obejrzałem sobie Interstellar. Film Christophera Nolana z 2014 roku.
Co się kryje pod fikcją?
No i co z tego? – można by zapytać. Obraz Nolana nie jest żadnym dokumentem, a tym bardziej faktem naukowym z zakresu medycyny czy neurobiologii. To film z gatunku science fiction nagrodzony Oscarem za efekty specjalne. Jest tam tunel czasoprzestrzenny, kosmiczna podróż między galaktykami, nowe planety, pięć wymiarów i maszyny przegubowe (terminologia używana przez Nolana) zwane robotami.
Ale kiedy po 169 minutach wyłączyłem ekran dotarło do mnie, że pomimo nagromadzonej technologii, skomplikowanych wzorów na grawitacyjną dylatację czasu czy efektu spagetyzacji po przekroczeniu horyzontu zdarzeń najbardziej z filmu utkwiły mi dwie sceny. Obydwie dotyczyły miłości.
To momenty zwrotne dla całej historii mocno napiętnowane przez wielu krytyków filmowych za ckliwość i brak racjonalnych przesłanek w tak koncepcyjnie zaawansowanym obrazie. Dla mnie jednak odkrywcze i podobnie, jak powracające w filmie zdanie z wiersza Dylana Thomasa: „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy”, przenoszące całą historię oraz percepcję widza na głębszy, metafizyczny poziom narracji.
Ponad czasem, przestrzenią i wszelkim wymiarem
Mniej więcej w połowie filmu członkini międzygwiezdnej wyprawy Amelia Brand proponuje kompletnie nienaukową teorię wyboru dalszych losów misji kierując się – w otoczeniu osobliwości, planet pozasłonecznych (egzoplanet) oraz maszyn naszpikowanych nowoczesną technologią – uczuciem… tęsknoty za ukochanym mężczyzną.
Dlatego chcę iść za głosem serca. Może za dużo czasu poświęcamy teoriom (…) Miłość nie jest naszym wynalazkiem, objawia się, ma moc. Musi mieć znaczenie (…) Może oznacza coś więcej, czego nie możemy jeszcze zrozumieć. Może to dowód na przejaw jakiegoś wyższego wymiaru, którego nie potrafimy zaobserwować. Coś pcha mnie przez kosmos do kogoś, kogo nie widziałam od 10 lat, a kto zapewne nie żyje. Miłość to jedyna rzecz jaką obserwujemy, która pokonuje czas i przestrzeń. Może jej zaufajmy nawet jeśli jeszcze jej nie pojmujemy.
Jej pomysł zostaje skrytykowany i odrzucony przez szefa załogi Josepha Coopera, który jednak w krytycznym momencie filmu, decydującym o losach świata, przypomni sobie to wydarzenie i dywagując z TARSEM – załogowym robotem, pokona barierę pięciowymiarowego hipersześcianu (penteraktu) relacją… miłosnej więzi z córką Murph.
Nie rozumiesz TARS, sam się tu sprowadziłem. Mamy się skomunikować ze światem trójwymiarowym. Jesteśmy pomostem. Myślałem, ze wybrali mnie, ale to ją wybrali. – Po co? – Żeby ocalić świat. To pokój dziewczynki (…) nieskończenie złożony. Nie ogranicza ich czas i przestrzeń, więc nie znają granic. Nie mogą znaleźć miejsca w czasie, nie mogą się porozumieć, dlatego tu jestem. Porozumiem się z Murph, tak jak znalazłem tę chwilę. – Jak Cooper? – Miłością TARS. Brand o tym mówiła. Moja więź z Murph jest wymierna, to jest klucz.
Miłość pokonuje czas, przestrzeń, a także świat wielowymiarowy. Z matematyczno-fizycznego punktu widzenia takie stwierdzenia to banał, bełkot i totalna bzdura, nie dająca się zmierzyć, ani zapisać żadnym wzorem, jednak w empirycznym spojrzeniu na życie, sprawcze i transcendentne działanie miłości wydaje się oczywiste i trudne do zanegowania. Wielu z nas doświadczyło sytuacji, w której wielokrotnie razem z ukochaną osobą, oddaloną o tysiące kilometrów, połączyliśmy się telefonicznie w tym samym momencie lub kiedy spotkawszy po latach kogoś kogo kochamy, nie czuliśmy bariery minionego czasu. Często również, pomimo posiadanej wiedzy, jakiś wewnętrzny głos podpowiada nam rozwiązanie całkowicie odmienne od wyuczonych zachowań i teorii. Nazywamy to intuicją, duchowym przynagleniem lub głosem serca.
Cogito et amo…
Jestem daleki od negowania dorobku Kartezjusza, ale wraz z upływem lat i zbierania życiowych doświadczeń, czuję że jego słynne powiedzenie powinno mieć drugi wymiar: cogito et amo ergo sum – myślę i kocham, więc jestem.
Na początku lat dziewięćdziesiątych dr Andrew Armour wprowadził koncepcję „mózgu serca” sugerując na podstawie posiadanych danych, że serce jest narządem zmysłów oraz wyrafinowanym ośrodkiem kodowania i przetwarzania informacji z rozległym wewnętrznym układem nerwowym liczącym czterdzieści tysięcy komórek nerwowych. Kilka lat później dr Ming He-Huang odkrył, że komórki te są identyczne z tymi, które znajdują się w mózgu, co mogłoby wskazywać na łączność elektromagnetyczną, pomiędzy sercem i mózgiem i dwubiegunowy tranzyt informacji.
Dzisiaj, dzięki rozwojowi neurokardiologii oraz licznym badaniom przeprowadzonym przez HeartMath Institute (HMI), wiemy, że serce jest organem, który wysyła do mózgu znacznie więcej informacji niż od niego otrzymuje, a te dane które odbiera przetwarza lub ignoruje, podejmując często autonomiczne decyzje. Sygnały wysyłane przez serce do ciała migdałowatego w mózgu, wpływają na funkcjonowanie ośrodków związanych z zachowaniem człowieka, percepcją, a nawet emocjami, co sprawia, że możemy mówić o „inteligencji serca”. HMI nazywa ową „inteligencję” przepływem świadomości oraz wglądem w siebie i udowadnia, że można jej doświadczyć na wskutek koherencji wynikającej z samodzielnie zainicjowanego procesu.
Informacje pomiędzy mózgiem a sercem przekazywane są poprzez dwa systemy autonomicznego układu nerwowego: współczulny (aktywizujący) i przywspółczulny (hamujący), odpowiedzialne za utrzymanie homeostazy, czyli równowagi w organizmie. Aby wywołać ten stan, połączenia nerwowe między sercem a mózgiem muszą funkcjonować optymalnie w zrównoważony i skoordynowany sposób. Dzieje się tak pod wpływem wzniosłych emocji, np. uznania, radości czy wdzięczności, regulujących rytm serca. Serce bijąc w uporządkowany sposób wprowadza autonomiczny układ nerwowy w stan koherencji i poprawia funkcjonowanie mózgu. Dzięki temu człowiek staje się bardziej kreatywny, skoncentrowany, racjonalny, czujny i otwarty na naukę. Przeciwieństwem takiego stanu jest niekoherencja, czyli dysharmonia wywołana przez stres oraz negatywne uczucia, takie jak gniew, zazdrość, zaborczość czy nienawiść.
Dr Joe Dispenza, chiropraktyk, biochemik i neurobiolog, od wielu lat współpracujący z instytutem serca z Kalifornii stwierdził, że jednym z najbardziej znaczących osiągnięć HMI jest udowodnienie, że to, co czujemy nieustannie wpływa na serce oraz że nasze uczucia i emocje są kluczem do „inteligencji serca”. Uczucia i emocje to energie, które emitują potężne pole magnetyczne, a im silniejsze wzniosłe emocje, tym silniejsze pole. W istocie serce produkuje najsilniejsze pole magnetyczne w ciele – o sile większej pięć tysięcy razy niż w przypadku pola wytwarzanego przez mózg. W tym kontekście puls tętna pełni funkcję fali energii, która przechodząc przez całe ciało człowieka, wpływa na wszystko, włącznie z funkcjami mózgu. Magnetyczny puls nie tylko rozbrzmiewa w każdej komórce ciała, ale również tworzy wokół niego pole, sięgające od 2,5 do 3 metrów, które można zmierzyć za pomocą urządzenia o wysokiej czułości, tzw. magnetometru. Oznacza to, że kiedy człowiek aktywuje serce poprzez wzbudzanie w sobie wzniosłych emocji, nie tylko wysyła tę energię do każdej komórki, ale emituje na zewnątrz również swoje uczucia, które mogą być odbierane przez inne osoby.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Koherentne serce wie czego najbardziej potrzeba walczącemu o szczęście organizmowi. Z jednej strony wysyła uporządkowany sygnał do mózgu wyzwalający kaskadę przynajmniej 1400 zmian biochemicznych w organizmie sprzyjających wzrostowi i odbudowie, z drugiej pobudza limbiczną część mózgu oraz własne neurony do wytwarzania związków chemicznych odpowiedzialnych między innymi za pobudzanie hormonów związanych z opieką, uczuciem i miłością.
Zwycięstwo ukryte jest w człowieku
Chociaż od wieków miłość kojarzy się z sercem, to od czasów Oświecenia ten szlachetny i jak już dzisiaj wiemy „inteligentny” narząd został zepchnięty do funkcji pompowania życiodajnego paliwa w krwioobieg organizmu. A wszystkie zadania odpowiedzialne za bycie człowiekiem, wraz z jego szczęściem, odczuwaniem i miłością, monopolistycznie przejął czujący mózg. Dzisiaj wiemy, że inteligentny mózg potrafi kochać, a kochające serce obdarzone „mózgiem”, napędza całą maszynerię nie tylko w mechaniczny, ale również inteligentny sposób z wykorzystaniem praw biologii i fizyki.
Dlatego Interstellar obok monumentalnej misji ratowania ludzkości przed zagładą, ukrywa subtelną warstwę metafizycznego dualizmu pomiędzy nauką a uczuciem, znanym a nieznanym, rozumowym a intuicyjnym, na życiu i śmierci skończywszy. Trafnie podsumował to krytyk filmowy i teatralny Tomasz Domagała: „Gdy Cooper z załogą leci w kosmos, wątek metafizyczny przenosi się na granicę między kosmosem a naszym światem. A głębiej – na granicę między życiem a śmiercią, bo granica światów w planie zewnętrznym jest dla człowieka granicą galaktyk, a w planie wewnętrznym – granicą jego samego, bo każdy jest przecież światem samym w sobie”.
Pod warstwą spektakularnych odkryć i niezwykłych dokonań naukowych związanych z pochwałą myśli człowieka Christopher Nolan przemyca prawdę starą jak świat, a przez to trywializowaną i zapomnianą. Prawdziwe zwycięstwo człowieka, uwalniające nieograniczony potencjał gatunku i otwierające bramy do nowych światów, mieści się w nas samych i przybiera postać mało atrakcyjnej i często zdewaluowanej miłości.
Żeby takiego zwycięstwa doświadczyć potrzeba, pośród ryku silników odrzutowych i skomplikowanych teorii naukowych kłębiących się w naszej głowie, usłyszeć i zharmonizować bicie własnego serca.