Stajesz przed lustrem. Przyglądasz się sobie. Zamiast rzeźby dyskobola Myrona widzisz Barbapapę i zadajesz sobie pytanie. – Czy jest OK? Jeżeli tak, idziesz dalej. Jeżeli nie, zadajesz sobie pytania: Czego pragnę? Jak chciałbym wyglądać? Co mogę w tym celu zrobić? Brawo! Właśnie rozpocząłeś self-coaching.

Wróciłeś z wyprawy rowerowej. Zauważasz, że brakuje kapturka na wentylu. Pamiętasz, że gdzieś go miałeś. Idziesz do piwnicy. Po ciemku przerzucasz tony drobiazgów. Bezskutecznie. W przypływie złości myślisz o zamówieniu całej dętki. Uspokajasz się. W końcu głupio wkurzać się na bezbronny wentyl. Idziesz po latarkę. Jeszcze raz oświetlasz zawartość pudełek. Wyciągasz czarną nakrętkę i dziękujesz Edisonowi za żarówkę. Najważniejsza część zadania wykonana.

Spacerujesz z żoną przez las. Nie potrzebujesz żadnej nawigacji, przecież dobrze znasz ścieżkę. Ale to nie jest Twój dzień. Po raz drugi przechodzisz obok tej samej pochylonej jodły i widzisz zaniepokojony wzrok partnerki. Wyciągasz kompas, bo byłeś drużynowym i wielokrotnie chodziłeś na azymut. Udało się! Kierunek wyznaczony, trasa odnaleziona i co najważniejsze, żona uśmiechnięta.  

Niby infantylne przykłady, ale umieściłem je celowo. Są prawdziwe, mogą przydarzyć się każdemu i dotyczą codziennego życia.

Żeby wszystko było jasne. Wiem, że lustro nie jest w stanie zmienić figury, światło latarki nie wyciągnie drobnej części z masy szpargałów, a busola automatycznie nie przeniesie na właściwą ścieżkę. Ale właściwe funkcje tych przyrządów, mogą realnie pomóc w zmianie, odnalezieniu czegoś głęboko ukrytego i wyznaczeniu prawidłowego kierunku.

I właśnie taką rolę pełni coach. Odzwierciedla, rzuca światło oraz pozwala złapać właściwy punkt odniesienia. Jednak w żadnym wypadku nie jest receptą na piękną sylwetkę, wyrocznią wskazującą miejsce poszukiwań czy nawigacją prowadzącą, krok po kroku, do celu.

Coach towarzyszy i wspiera w procesach: poszukiwania i wyznaczania kierunków, zmiany oraz realizacji zamierzonych celów. Jako towarzysz jest równorzędnym partnerem i nigdy nie stoi na pozycji uprzywilejowanej – kogoś kto jest mądrzejszy i bardziej doświadczony lub kogoś kto wie lepiej i więcej. Coach zatem nie jest ani nauczycielem, ani doradcą, ani kaznodzieją, ani mentorem, ani mówcą motywacyjnym, ani przewodnikiem, ani trenerem. Coach po prostu jest coachem.

Nie chcę dogmatyzować coachingu, czy umierać za coaching. Kreślę te kilka słów ponieważ zauważam jak osoby opiniotwórcze i te mniej wpływowe nazywają coachem każdego, kto w jakikolwiek sposób oddziałuje na społeczeństwo poprzez preferowany model zachowań, umiejętności, przekonań czy wartości. Jest to podwójnie krzywdzące dla coachingu. Po pierwsze fałszuje rolę coacha, a po drugie upowszechnia tak wypaczony obraz w zbiorowej świadomości.

A coach to coach! Osoba która towarzyszy i wspiera jako równorzędny partner drugą osobę w jej procesie rozwoju i zmiany.